„Atom stop” – takie naklejki i transparenty można zobaczyć we wszystkich miejscowościach wokół nadmorskiego lasu w okolicach Choczewa, gdzie Amerykanie mają postawić pierwszą w Polscę elektrownię atomową. Emocje w Lubiatowie, Kopalinie i Słajszewie aż kipią. Jednak im dalej od planowanej elektrowni, tym w gminie zwolenników atomu lawinowo przybywa.
Poniedziałkowe przedpołudnie, kilka dni po oficjalnym potwierdzeniu, że z nadbałtyckiej gminy Choczewo (a konkretnie z jej północnej, nadmorskiej części) popłynie energia z atomu do domów milionów Polaków.
Kilkutysięczne Choczewo, choć leży tuż przy granicy ziemi kaszubskiej, to część tzw. ziem odzyskanych.
„Ci z Warszawy nabudowali domów i teraz protestują”
– Do gminy to dalej prosto i zaraz za gospodą w lewo – mówią nam, czekające na przystanku autobusowym, kobiety. – My już stare jesteśmy, ale część młodych się boi – zauważa jedna, kiedy dopytuję o najnowsze wieści na temat amerykańskiej elektrowni atomowej nad samym brzegiem Bałtyku między Łebą a Władysławowem. – Teraz, w tych ostatnich dniach, to nic po ludziach nie słyszałam – zamyśla się druga.
– My jesteśmy za – niemal jednogłośnie odpowiadają na nasze pytanie trzej starsi mieszkańcy gminy, którzy spotkali się przed sklepem w Choczewie. Nie kryją niechęci do tych, co nie chcą atomu, i głośno o tym mówią. – Ci z Warszawy, co tam domki mają przy samym morzu, to nie chcą się pogodzić z tą decyzją. Nabudowali domów i teraz protestują. Ostatni raz latem – dodają.
– Na protesty to już za późno. Spotkania były, wszystko było powiedziane – ucinają niewygodny wątek i zaczynają snuć wizje rozwoju. – Osiedle będzie tam na 10 tys. osób. Kolej odbudują. Ale to już wcześniej było wiadomo… Biedronkę postawili niedawno, w Wejherowie całe nowe skrzydło w szpitalu pobudowali. To chyba pod elektrownię, nie? – zastanawiają się.
– Dobre drogi będą. Młodzi się cieszą, bo weź do tego Gdańska tyle czasu jedź. A jak drogi, to i praca będzie. Może zakłady pobudują. Tu w Choczewie ludzie są za elektrownią – stwierdzają zgodnie i stanowczo.
W Choczewie jakby wszyscy czekali na rozpoczęcie budowy
Po drugiej stronie ulicy jesienne liście grabią Maksymilian i Oskar, najmłodsi współwłaściciele wielopokoleniowej Restauracji pod Kasztanem w Choczewie. Obaj są dobrze zorientowani nie tylko w planach budowy, ale też w samej technologii i zasadach działania elektrowni. Nic dziwnego, bo państwowe agencje już od co najmniej 10 lat organizują w szkołach i świetlicach spotkania (ostatnie w kwietniu) na temat energetyki.
– To dla nas wszystkich szansa. Taka elektrownia da nam bliski dostęp do energii. Inwestycja, już podczas budowy, uruchomi wiele innych firm i zakładów. Drogi, odbudowa linii kolejowej. To ostatnie zresztą już się dzieje – mówią bracia. Na uwagę, że mogliby zatrudnić się jako PR-owcy u Amerykanów z Westinghouse i zachwalać budowę, odpowiadają, że chcieli i musieli poznać, jak ta elektrownia ma działać.
– Nie wyprowadzimy się stąd. My żyjemy z turystyki, bo mamy rodzinną restaurację, ale jesteśmy za budową. W samym Choczewie ludzi „przeciw” można policzyć na palcach. Na nic zdały się wakacyjne stoiska aktywistów z grupy „Stop Atom”, z tego, co wiemy, współfinansowanych przez Zielonych, ale tych z Niemiec. Koszulki i przypinki brali z ich stolika na ulicy tylko turyści – opowiadają dwudziestolatkowie.
Wójt liczy na rozwój. „To będzie demolka”
Kiedy w końcu trafiamy do urzędu, wójt przyjmuje akurat interesantów. Żaden z nich w poniedziałek nie przyszedł w sprawie nowych doniesień na temat budowy, która zmieni na zawsze tę część polskiego wybrzeża. – Zdemoluje. To będzie „demolka” – poprawia Wiesław Gębka, rządzący gminą od kilkunastu lat. – Ta budowa, a później już działająca elektrownia, „zdemoluje”, czyli zmieni gminę – powtarza, choć zaraz zaznacza, że reprezentuje obie grupy mieszkańców: zwolenników i przeciwników potężnej inwestycji.
Ostatnie potwierdzenia lokalizacji właśnie na północ od Choczewa to jednak duża zmiana. – Tak, ale my naprawdę czuliśmy wcześniej, że nas wybiorą. To prawda, że przez wiele lat rząd PiS nie za bardzo z nami rozmawiał, ale ostatnio, od kilku miesięcy, to się zmieniło – mówi wójt i jasno formułuje oczekiwania.
Samorządowiec ma przygotowany pakiet rozwiązań zarówno dla rządu, jak i dla koncernu, który będzie prowadził budowę. Nie chodzi tylko o rozbudowę infrastruktury (powrót kolei czy nowa droga krajowa od trasy S6 pod Lęborkiem wprost do Choczewa). – Na budowie będzie 20 tys. ludzi. Oni muszą gdzieś spać, a nie chcielibyśmy, aby lokalizować ich w jednym miejscu, tylko – w porozumieniu z nami – na terenie całej gminy – mówi Gębka.
Wspominając o całkowitej zmianie okolicznego krajobrazu, wyjaśnia, że jednym z postulatów jest ukrycie w części nadmorskiej kabli przesyłowych. – Oczywiście, stworzymy też bazę lokalnych firm z tej części Pomorza, aby mogły uzyskać certyfikaty i zostać zaangażowane podczas prac. Teraz najważniejsze są rozmowy właśnie o takich konkretach – stwierdza wójt.
Na uwagę, że w samym Choczewie zaskakuje poparcie dla inwestycji, wójt przytacza wyniki sondaży z trzech ostatnich lat. Wynika z nich, że wśród mieszkańców całej gminy „za” elektrownią było od 54 do 76 proc. ankietowanych. – Nic dziwnego, bo duża część pracowała jeszcze przy niedokończonej elektrowni w pobliskim Żarnowcu i ma dobre wspomnienia. Ale proszę pojechać nad sam Bałtyk, tam te głosy rozkładają się już zupełnie inaczej – dodaje Gębka.
Złość, żal i pytania
I faktycznie: im dalej na północ i bliżej morza, tym poparcie dla atomu słabnie, a może wręcz zmienia się całkowicie w niechęć. Po drodze do miejsca, które zajmie kompleks elektrowni jądrowej w miejscowości Biebrowo, uwagę przykuwa pierwszy baner z hasłem „Atom Stop”. W kolejnej wsi – Słajszewie – transparenty widać już na płocie każdej posesji.
– Nawet nie mam już sił o tym opowiadać… 30 lat inwestowania w pensjonat, w kuchnię. Nagrody dostawałam, a teraz co? – pyta właścicielka gościńca, który leży nie dalej niż trzy kilometry od miejsca przyszłej elektrowni. Z trudem udaje się jej powstrzymać łzy. – Mówię, co czuję – odpowiada po chwili twardo mężowi, który stara się ją uspokoić.
Co teraz, jak już wiadomo, że polski rząd i Amerykanie, chcą atomu właśnie tutaj? – Wciąż walczymy. Mamy stowarzyszenie Bałtyckie SOS. W okolicy plaży w Lubiatowie organizujemy protesty – ostatni w niedzielę 30 października – wyjaśnia właścicielka pensjonatu.
– Zamówiliśmy właśnie nowe banery, a pod koniec listopada organizujemy spotkanie z biologami, bo woda w morzu przez elektrownię będzie w tym miejscu cieplejsza – zapowiada.
„Protestujemy, choć mało kto nas słucha…”
– Chyba sprawdzali stabilność gruntu – wyjaśnia Jerzy Jędruch ze Słajszewa. Jest właścicielem stadniny ze 120 końmi. Razem z pracownikami kończy oporządzanie zwierząt na pastwisku. – Stąd w linii prostej jest mniej niż kilometr. Tu ma się zacząć kompleks, a tam skończyć – pokazuje pas nadmorskiego lasu. – Szkoda plaży, jest najpiękniejsza w regionie, a naturyści zjeżdżają do nas nawet zagraniczni. Jest przecież tyle innych terenów, których nie byłoby tak żal – komentuje Jędruch.
Jego zdaniem nic nie jest jeszcze przesądzone. – Ludzie mówią, że tu różni „ważni” działki pokupowali i liczą na zysk. Może o to chodzi? Nie wiem. Ja będę poszkodowany najbardziej. Nie wiem, ile dostanę, bo ze specustawą i odszkodowaniami czy wykupem ziemi może być różnie. Na razie dla nas nic się nie zmienia. Protestujemy, choć mało kto nas słucha… – stwierdza z rezygnacją w głosie.
Jedziemy za jego radą na parking tuż przy samym lesie. Tam kilka aut na rejestracjach z centrum Polski.
– My właśnie jesteśmy jednymi z takich, którzy wybudowali sobie domek letniskowy dla ciszy i natury – wyjaśnia para w średnim wieku. – Jakie może być nasze zdanie na temat tej elektrowni? Nie podoba się nam ten plan, ale co mamy zrobić? – bardziej stwierdza niż pyta mieszkanka Mazowsza, która swojego „miejsca blisko natury” będzie musiała najpewniej poszukać na nowo.
W drodze ze Słajszewa te ostatnie słowa przypominają się jeszcze kilka razy: „Ale co mamy teraz zrobić?”.
źródło: wiadomosci.wp.pl