Co roku mówimy o niewyrównanych rachunkach, niezabliźnionych ranach i konieczności pojednania. Temat rzezi wołyńskiej redukowany jest do symbolicznych gestów, które nie popychają dialogu do przodu. Osoby jadące na Podkarpacie z Lubelszczyzny we wsi Domosławice zobaczą odlanego z brązu kilkunastometrowego orła, przebite widłami dziecko wpisane w kształt krzyża i ludzkie głowy nabite na sztachety. Pomnik zamówiony u rzeźbiarza Andrzeja Pityńskiego przez polonijną organizację Stowarzyszenie Weteranów Armii Polskiej w Ameryce powstał kilka lat temu, ale wiele miast odmówiło jego postawienia. Chętnych znaleziono dopiero w gminie Jarocin, na co zgodziła się rada gminy, tym bardziej że niektórzy mieszkańcy pamiętają okres rzezi i wypędzenia z Wołynia.
Upamiętnienie w Kisielinie
Po drugiej stronie granicy w Kisielinie – miejscu symbolicznie oznaczonym jako to, gdzie 11 lipca 1943 r. rzeź się rozpoczęła, przewodniczący Rady ds. Współpracy z Ukrainą Paweł Kowal złożył wieniec w imieniu premiera Donalda Tuska. Towarzyszył mu dyrektor Wojskowego Biura Historycznego prof. Grzegorz Motyka, delegacja Urzędu ds. Kombatantów, dyplomaci i przedstawiciele ukraińskich władz lokalnych. Paweł Kowal przypomniał, że wiele rodzin, wielu bliskich ofiar zbrodni wołyńskiej ludobójstwa dokonanego na ludności polskiej przez UPA, nie ma jeszcze grobów. – Chcemy, żeby wszędzie, gdzie jest to możliwe, doszło do ekshumacji. Ma to także szerszy uniwersalny wymiar – pamięć o zbrodniach II wojny światowej, szczególnie tych najbardziej brutalnych zbrodniach ze względów na pochodzenie etniczne, religijne – mówił.
Jego zdaniem kultywowanie tej pamięci, przypominanie, oznaczanie grobów, pilnowanie pamięci o dorobku tych, którzy zginęli, jest rodzajem szczepionki przed totalitaryzmami i zbrodniami, które dzieją się także we współczesnym świecie i mogą się dziać w przyszłości.
Ogłoszenie przełomu, to nie jest jeszcze przełom
Podobne gesty mają miejsce od wielu lat. Wielokrotnie w mediach ogłaszano wręcz przełom, którego wyznacznikiem powinno być pojednanie narodów nad grobami zamordowanych. W Polsce mówimy o dziesiątkach tysięcy ofiar okrucieństwa OUN-UPA, na Ukrainie o tysiącach zabitych w akcjach odwetowych organizowanych przez polskie formacje zbrojne, w tym AK-BCh. Już kilka razy politycy ogłaszali porozumienie, bo strona ukraińska miała być gotowa do wydania zgody na ekshumacje. I nic z tego nie wynikło. Cóż z tego, że w poprzednim roku polscy naukowcy znaleźli we wsi Puźniki miejsce masowych mordów dokonanych przez UPA, gdy tych prac i upamiętnienia nie można zakończyć. Co i rusz Ukraińcy przypominają, że po polskiej stronie są pomniki i mogiły żołnierzy UPA, które są dewastowane, i godnie nie można upamiętnić ich bojowników np. w Monasterzu koło wsi Werchrata.
Zatruta pamięć
Przez wiele lat rozmowy o tragicznych wydarzeniach na Wołyniu, a także wschodniej i częściowo zachodniej Galicji, zatruwał konflikt pomiędzy polskim a ukraińskim Instytutem Pamięci Narodowej. Niebawem w Domosławicach, odbędzie się odsłonięcie pomnika. Można założyć, że to miejsce stanie się miejscem „pielgrzymek” organizacji skrajnych, antyukraińskich, które budują swoją pozycję na resentymentach. Stawiam tezę, że zostanie zawłaszczone przez to środowisko i stanie się punktem zapalnym sąsiedzkich relacji. Ale czy powinniśmy się temu dziwić, gdy po drugiej stronie granicy ma miejsce nieakceptowalny w polskim społeczeństwie kult Bandery, Szuchewycza, a w wielu miejscach wiszą czerwono-czarne sztandary?
Po obydwu stronach granicy gromadzimy dzisiaj dość paliwa, aby łatwo mogli je wykorzystać Rosjanie do rozbicia naszej jedność w obliczu wspólnego przeciwnika.Jak wyjść z tego klinczu? Poprzedni rząd próbował uregulować wątki sporne poprzez wspólną polsko-ukraińską komisję tworzoną na poziomie ministrów kultury. Nie udało się, bo być może na przeszkodzie stanęła wojna – atak Rosji na Ukrainę. Może warto powrócić do tej formuły i ostatecznie zamknąć tą bolesną historię – ostatecznie uregulować kwestię ukraińskich pomników na terenie Polski i upamiętnienia polskich ofiar znajdujących się na Ukrainie. W skład takiego zespołu powinni wejść archiwiści i historycy. Niestety, nie nowy to postulat. Ta historia będzie w nas dopóty, dopóki rzeź będzie obecna w naszych głowach.
źródło: rp.pl