– Viktor Orbán zorganizował narodowe konsultacje w sprawie unijnych sankcji na Rosję, żeby w Brukseli mógł powiedzieć, że nie godzi się na dziesiąty pakiet. To zabieganie o to, by relacje między Węgrami a Rosją się nie pogorszyły – mówi w rozmowie z Wirtualną Polską dr Dominik Héjj, analityk Instytutu Europy Środkowej i dziennikarz „DGP”. 97 proc. głosujących Węgrów wypowiedziało się przeciwko sankcjom na Rosję. Budapeszt ma też inny prorosyjski plan.Już po raz drugi węgierski rząd chce, by z unijnej listy sankcyjnej wykreślono nazwiska czterech, bliskich Putinowi, rosyjskich oligarchów. Po raz pierwszy złożył taki wniosek jesienią ubiegłego roku, gdy ważyły się losy przedłużenia unijnych sankcji o pół roku. Andrzej Sadoś, polski ambasador przy Unii Europejskiej, skomentował te działania jako „niezrozumiałe i haniebne”.
Tymczasem w czasie, kiedy w Unii Europejskiej trwa ożywiona dyskusja nad dziesiątym pakietem sankcji na Rosję i Białoruś, Viktor Orbán w mediach społecznościowych pochwalił się wynikami narodowych konsultacji. Węgrzy mogli w nich wyrazić swój stosunek do unijnych sankcji. Konsultacje to narzędzie, które według polityków Fideszu „ma służyć demokracji”.
Eksperci nie mają jednak wątpliwości, że jest ono używane przez rząd do realizowania politycznych celów. Wyniki głosowania nie są wiążące, kwestionariusze są wysyłane pocztą, ale głosować można też przez internet, przez co możliwość weryfikacji metodologii badań jest trudna.Zadawane pytania są skrajnie tendencyjne i dodatkowe opatrzone komentarzami z partyjnych przekazów Fideszu. Ankiety rozesłane w połowie października zawierały siedem pytań, na każde można było odpowiedzieć „tak” lub „nie”. Dotyczyły one sankcji na ropę, gaz, węgiel, ewentualnego wprowadzenia sankcji na paliwo jądrowe i projektu rozbudowy elektrowni jądrowej Paks, a także sankcji ograniczających turystykę.
Ostatnie pytanie brzmiało: „Czy zgadzasz na sankcje skutkujące wzrostem cen żywności?”. W opisie jednego z pytań napisano: „Embargo na ropę doprowadziłoby do poważnych problemów z zaopatrzeniem Węgier i byłoby ogromnym obciążeniem dla gospodarki”.
– To, że 97 proc. osób, które wzięły udział w tych konsultacjach, będzie przeciw sankcjom, było łatwe do przewidzenia, wręcz oczywiste. Biorą w nich udział ci, którzy wspierają Viktora Orbána, czyli kupują linię narracyjną Fideszu. To osoby, które wierzą, że przez sankcje na Rosję mają wyższą inflację, która wynosi obecnie niemal 25 proc. Konsultacje były potrzebne po to, by Orbán podczas dyskusji nad dziesiątym pakietem unijnych sankcji na Rosję mógł powiedzieć, że się na to nie godzi. To znana metoda, bo w 2017 r. Orbán zabrał ze sobą karton z głosami z ówczesnego głosowania i położył je na stole w czasie posiedzenia Rady Europejskiej i podkreślał, że to głos Węgrów, którzy chcą powstrzymać Brukselę. Węgierski rząd angażuje duże siły i środki, by społeczeństwo nie popierało sankcji – tłumaczy dr Dominik Héjj.
Większość Węgrów przeciwna sankcjom
– Po tym jak rzecznik Komisji Europejskiej zdystansował się od wyników konsultacji, węgierskie prorządowe media oburzają się na to, że lekceważony jest głos tych, którzy wzięli udział w głosowaniu. Sama frekwencja nie jest dla Fideszu ważna, wiadomo było, że większość miała opowiedzieć się przeciw sankcjom. Orbán potrzebował jakiegoś narzędzia, by uniknąć oskarżeń o to, że jest autokratą, więc pokazuje, że taka jest wola społeczeństwa – tłumaczy Héjj.
– Chodzi o to, by relacje między Węgrami a Rosją się nie pogorszyły. Nawet jeśli w całym społeczeństwie sprzeciw dla sankcji jest mniejszy niż 97 proc., to jestem przekonany, że jest to zdecydowana większość społeczeństwa, szacowałbym, że nawet 80 proc. Węgrzy postrzegają wojnę zupełnie inaczej niż Polacy, nie ma tam grama romantyzmu czy solidarności do ponoszenia kosztów obecnej sytuacji. Według Fideszu wszystkiemu winne są właśnie sankcje unijne i trwająca wojna, w domyśle Ukraina, która się nie poddaje. Nie siada do rozmów – wyjaśnia analityk Instytutu Europy Środkowej.Według niego wyniki konsultacji są wykorzystywane również do tego, by tłumaczyć wysoką inflację. Przypomniał, że Orbán już we wrześniu powiedział, że sankcje to jest zbyt duże zaangażowanie Unii Europejskiej w wojnę, które dąży do eskalacji konfliktu, a nie pokoju.
– Węgrzy mają zupełnie inne spojrzenie na wojnę w Ukrainie, nie przejmują się losem Ukraińców. Społeczeństwo nieustająco słyszy, że płaci więcej na stacjach benzynowych, bo „amerykanie dozbrajają Ukrainę”, że gaz jest droższy, bo „USA sprzedają więcej LNG”. Ludzie na Węgrzech odczuwają inflację niezależnie od swoich poglądów, tym bardziej, że w zasadzie na Węgrzech nie ma mediów niezależnych od władzy. Nawet więc jeśli wiedzą, że to jest kłamstwo, to są nim nieustająco karmieni. Tragedie takie jak ostatnio w Dnieprze, nie są pokazywane w mediach, więc Węgrzy nie utożsamiają wojny z Ukraińcami i ich tragedią. Materiały przypominają raczej relacje z wojny gdzieś w odległym zakątku świata, a nie tuż za granicą – dodaje rozmówca WP.Ekspert zwraca również uwagę, że sygnałem, który może zapowiadać sprzeciw wobec kolejnych unijnych sankcji jest ruch szefa węgierskiej dyplomacji. Minister Spraw Zagranicznych Péter Szijjártó w ubiegłym tygodniu zadzwonił do swojego białoruskiego odpowiednika i podkreślał, że wszystkie „środki, które niosą ryzyko przedłużenia lub eskalacji wojny, są niezgodne z interesem Węgier”. Według narracji węgierskiego rządu takim środkiem eskalacji są unijne sankcje.Narodowe konsultacje na Węgrzech odbyły się po raz dwunasty. Kancelaria premiera Węgier podała, że koszty techniczne głosowania wyniosły ok. 2,7 mld forintów (ok. 32 mln zł). Nie uwzględniają one wszystkich kosztów, w tym m.in. billboardów , na których propagandowo prezentowano bombę symbolizującą unijne sankcje z podpisem „brukselskie sankcje nas niszczą”. Przedstawiciele państw Unii Europejskiej obawiają się, że Budapeszt może opóźniać wprowadzenie nowych sankcji wymierzonych w Kreml, tak jak robił to w przeszłości.
źródło: wp.pl