USA kontra Chiny — Amerykanie popełnili jeden wielki błąd

Czy dwa największe mocarstwa naszych czasów mogą dojść do porozumienia? Jakie błędy w relacjach z Chinami popełnia USA? Czy Chiny wejdą na drogę reform, które zmniejszą ryzyko konfliktu z Ameryką? Tak naprawdę cel interakcji gospodarczych między Chinami a Stanami Zjednoczonymi jest jeden — wzajemność.
Relacje USA-Chiny

Historia polityki zaangażowania Stanów Zjednoczonych w Chinach pełna jest celów, które wyznaczono, ale trudno dopatrzyć się taktyki ich osiągnięcia. Biorąc pod uwagę ogromną stawkę, niezwykłe jest to, że nigdy nie podjęto poważnych wysiłków, by zebrać najlepszych specjalistów z rządu, przemysłu i środowiska akademickiego, którzy mogliby wspólnie zastanowić się nad pytaniem: „Jak kupowanie gadżetów z Guangdongu i budowanie fabryki samochodów w Szanghaju w cudowny sposób przyniosą Chinom konstytucyjną formę rządów?”. Przez dziesięciolecia polityka zagraniczna Stanów Zjednoczonych opierała się na wierze i niejasnych aksjomatach, a nie na wyartykułowanych i celowych przesłankach.W biznesie krąży powiedzenie: „Nie mów mi, że masz milion klientów. Opowiedz mi o swoim pierwszym kliencie”. Na kolejnych stronach przedstawię argumenty przemawiające za mającą solidne podstawy, możliwą do realizacji strategią, której celem jest raczej popychanie Chin do zmiany niż ich przekształcanie; strategią, która na podstawie określonych warunków zaangażuje Chiny gospodarczo i pozwoli na wymianę idei, a nie będzie ograniczać się do ciągłego upominania. Myślmy o małych krokach, myślmy o konkretach – to powinna być mantra naszego zaangażowania w Chiny.

Zasada wzajemności

Popychanie do zmian może zakończyć się sukcesem tylko wtedy, gdy cel jest skromny, a taktyka dobrze dopasowana do jego realizacji. Oto prosty cel interakcji gospodarczych między Chinami a Stanami Zjednoczonymi: wzajemność. Wzajemność, która jest najskuteczniejszym sposobem na dobrą współpracę, była w dużej mierze nieobecna w stosunkach między USA a ChRL. W Chinach nie można korzystać z wyszukiwarki Google’a, natomiast Baidu działa swobodnie w Stanach Zjednoczonych. „New York Times” jest zakazany w Chinach od 2012 roku, a w Ameryce z łatwością można dostać (często za darmo) egzemplarz „China Daily” i „People’s Daily”. Chińskie firmy, takie jak Alibaba, bez żadnych ograniczeń świadczą w Ameryce usługi przetwarzania danych w chmurze, podczas gdy Amazon i Apple napotykają wiele przeszkód prawnych w Chinach. Podobnych przykładów jest mnóstwo.
Różne amerykańskie administracje wywierały presję na Chińczyków, ale tylko w celu otwarcia rynków dla amerykańskich firm, a nie w celu skorygowania tych rażących nierówności. W imieniu Wall Street Stany Zjednoczone domagały się dostępu do lukratywnych chińskich rynków inwestycyjnych, ale Google’a i „New York Timesa”, które mogłyby wprowadzić trochę otwartości w chińską przestrzeń informacyjną, zostawiły samych sobie. Z perspektywy popychania chińskiej polityki do zmian był to jeden z najgorszych błędów popełnionych przez Stany Zjednoczone – aktywnie pomagały one chińskim elitom w pozyskaniu kapitału, jednocześnie nie wspierając branży informacyjnej i tych, którzy mogliby w długim okresie zaszczepić inne idee polityczne.Administracja Bidena, popadając w drugą skrajność, pogłębiła te historyczne błędy. Zamiast domagać się, by Chiny otworzyły się na amerykańskie instytucje, rząd Stanów Zjednoczonych zmusił amerykańskie uniwersytety do zamknięcia na swoich kampusach Instytutów Konfucjusza. (Finansowane przez rząd w Pekinie Instytuty Konfucjusza mają na celu propagowanie chińskiej kultury i chińskich wartości). A administracja Trumpa zlikwidowała program Fulbrighta, który wysłał do Chin amerykańskich uczonych. Czy jesteśmy tak niepewni siebie, że boimy się spotykać z wartościami różnymi od naszych? Lepszym podejściem jest domaganie się zezwolenia na otwarcie amerykańskich organizacji pozarządowych w Chinach w zamian za umożliwienie im kontynuacji działalności Instytutów Konfucjusza. Podobne podejście powinien przyjąć Komitet do spraw Inwestycji Zagranicznych w Stanach Zjednoczonych (CFIUS) – może oceniać inwestycje z danego kraju, biorąc pod uwagę, jak ten kraj traktuje inwestorów z Ameryki.Stany Zjednoczone starają się teraz wycofać z prowadzonej na szeroką skalę współpracy naukowej z Chinami, posuwając się nawet w ramach programu „China Initiative” do fabrykowania zarzutów szpiegostwa gospodarczego wobec amerykańskich naukowców pochodzenia chińskiego. Współpraca naukowa z Chinami nie jest błędem. Przynosiła korzyści Stanom Zjednoczonym i nauce w ogóle. Błędem było podjęcie tej współpracy bez odpowiedniej symetrii. Podczas wizyty w Chinach w 1978 roku Frank Press, doradca naukowy prezydenta Jimmy’ego Cartera, przekazał mu prośbę Deng Xiaopinga o zgodę na wysłanie 700 chińskich studentów do Ameryki. Carter się zgodził, ale nie zażądał podobnego otwarcia od Chińczyków.Pozyskiwanie zagranicznej technologii i dostęp do zachodniej nauki były priorytetami Deng Xiaopinga, o czym świadczy obszerna relacja, którą „People’s Daily” poświęcił wizycie Pressa. Stany Zjednoczone powinny były ją wykorzystać, by zażądać dla amerykańskich naukowców możliwości wygłaszania wykładów i organizowania konferencji w Chinach; nie tylko naukowych, ale poświęconych również innym zagadnieniom, których wybór nie mógłby być w żaden sposób ograniczony. Stany Zjednoczone mogłyby również zgodzić się na otwarcie swoich laboratoriów i instytucji badawczych dla chińskich naukowców pod warunkiem, że Chiny pozwolą amerykańskim naukowcom na to samo. Na przykład MIT prowadzi wspólne projekty badawcze w Arabii Saudyjskiej pod ściśle określonym warunkiem, że saudyjskie badaczki mogą w nich swobodnie uczestniczyć.W latach osiemdziesiątych chińskie środowisko akademickie było bardziej otwarte i samo zmierzało w kierunku modelu republiki nauki. Jednak po 1989 roku, gdy Chińczycy zaostrzyli kontrolę nad edukacją, a upadek Związku Radzieckiego zmniejszył strategiczną wartość Chin dla Stanów Zjednoczonych, Ameryka mogła mądrzej wykorzystać swój ogromny wpływ. Odizolowane Chiny były gotowe do ponownego zaangażowania się w społeczność międzynarodową, co byłoby mile widzianą zmianą, ale Stany Zjednoczone powinny były wymagać większej wzajemności z ich strony. Szansa została utracona.

Prawa człowieka

Jest jedna kwestia poza gospodarką, w której Stany Zjednoczone starały się nawiązać współpracę z Chinami – prawa człowieka. Jednak zaangażowanie USA często ma charakter formalny, odwołujący się do powszechnie znanego, uświęconego języka uniwersalnych wartości i autonomii jednostki. Powody, które Stany Zjednoczone przedstawiają w obronie swojej polityki praw człowieka, wydają się defensywne, aroganckie i samolubne. Prezydent Biden wyjaśnił, dlaczego poruszył kwestię praw człowieka w rozmowie z Xi Jinpingiem, w następujący sposób: „Powiedziałem mu, że żaden amerykański prezydent nie może zostać prezydentem, jeśli nie wyznaje wartości, którymi kierują się Stany Zjednoczone”. W 1989 roku prezydent George H.W. Bush użył tego samego języka w prywatnym liście do Deng Xiaopinga. Czy Stany Zjednoczone zaakceptowałyby krytykę amerykańskiej demokracji, gdyby chiński przywódca twierdził, że musi ją wyrażać ze względu na autokratyczne wartości swojego kraju?

Stany Zjednoczone powinny ponownie przemyśleć podejmowany przez nie dyskurs na temat praw człowieka i wykorzystać te momenty, w których zaangażowanie będzie wymianą. W marcu 2021 roku podczas pierwszego spotkania na wysokim szczeblu nowej administracji Bidena z chińskimi przywódcami szef chińskiej delegacji Yang Jiechi ostro skrytykował działania Stanów Zjednoczonych w zakresie praw człowieka. To, czy jego krytyka jest słuszna, czy nie, jest sprawą drugorzędną. Uwadze zarówno Yanga, jak i sekretarza Antony’ego Blinkena umknął fakt, że wygłaszając tę krytykę, Yang poczynił znaczne ustępstwo na rzecz Stanów Zjednoczonych – uznał, że prawa człowieka są uzasadnionym tematem dyskusji między obydwoma krajami. Blinken tego nie dostrzegł i nie wykorzystał okazji, by nakłonić chińskich urzędników do przyjęcia takiego stanowiska lub odstąpienia od niego.Stany Zjednoczone powinny współpracować z Chińczykami w zakresie praw człowieka, wykazując się pokorą wobec własnych niedociągnięć w tym zakresie. Sekretarz Blinken przyznał, że Stany Zjednoczone nie są „perfekcyjnie zjednoczone”, ale mógł przedstawić więcej szczegółów i być bardziej szczery w swojej ocenie. Mógł odbić pałeczkę i argumentować, że Ameryka zawodzi w tych obszarach, w których nie jest w pełni demokratyczna. Antydemokratyczne są na przykład Kolegium Elektorów, obstrukcja parlamentarna i manipulacje przebiegiem granic okręgów wyborczych. Cechy te są powodem pojawienia się dysfunkcji i niedostatecznej odpowiedzialności amerykańskiego systemu politycznego. Demokracja nie jest chorobą; problemem jest to, że Ameryka nie jest wystarczająco demokratyczna.

Amerykańscy decydenci powinni także odwoływać się do interesów Chińczyków. Na spotkaniu w Anchorage Blinken wspomniał o chińskich cyberatakach oraz działaniach w Sinciangu, Hongkongu i na Morzu Południowochińskim, po czym powiedział: „Każde z tych działań zagraża opartemu na zasadach porządkowi, który utrzymuje globalną stabilność”. Dla niewtajemniczonych: Blinken broni globalnego porządku stworzonego przez Stany Zjednoczone i ich sojuszników, żeby zabezpieczyć ich interesy. Przeciętny Chińczyk może zareagować w następujący sposób: „Wy macie swój porządek, a my mamy swój. Wy kwestionujecie nasz, a my wasz”.

Czy jest szansa na porozumienie?

W rzeczywistości ten globalny porządek zapewnił Chinom ogromne korzyści, a jego podważanie jest sprzeczne z ich interesem. Blinken mógł zacytować znane słowa Deng Xiaopinga, który zauważył: „Spójrzmy wstecz na ostatnie kilkadziesiąt lat. Wszystkie kraje, które utrzymują dobre stosunki z Ameryką, stają się bogate”. Albo mógł wspomnieć, że Rosja była największym wrogiem Chin, zmuszając je do oddania terytorium odpowiadającego 10% obecnej powierzchni Państwa Środka na mocy rosyjsko-chińskiej konwencji pekińskiej (1860) i traktatu w Tianjinie (1858). Taka retoryka nie zmieni polityki zagranicznej Xi, ale może przekonać chińskich intelektualistów, reformatorskich członków establishmentu, technologów i inne grupy społeczne.

Stany Zjednoczone zraziły sporą część chińskiego społeczeństwa, udzielając moralnego wsparcia niewielkiej liczbie dysydentów – osobom sprzeciwiającym się establishmentowi i działającym na marginesie chińskiego społeczeństwa. (Jedno z badań pokazuje, że „we współczesnych Chinach niezadowoleni obywatele są bardziej bojaźliwi, nieżyczliwi, zamknięci w sobie i pozbawieni bliskich więzi emocjonalnych z innymi”). Zachodni przywódcy demonstrują swoje poparcie dla praw człowieka w Chinach, organizując wyreżyserowane i pozbawione treści spotkania z Dalajlamą – osobą demonizowaną w Chinach z powodu separatyzmu, o której zdecydowana większość Chińczyków ma neutralną lub negatywną opinię. Nie ma znaczenia, czy Dalajlama jest separatystą – rzeczywistość jest taka, że tak jest w Chinach odbierany, a czysto symboliczne gesty pod jego adresem wzmacniają taką ideę, nie robiąc nic dla praw człowieka.Niektóre ruchy dysydenckie wywarły szkodliwy wpływ na Chiny, popychając je w kierunku liberalnym. Często kończyły się karami dla reformatorów z establishmentu i nagrodami dla najgłębiej zakorzenionych sił chińskiego systemu politycznego. Historia „ruchu demokratycznego” w Chinach jest niestety historią prowokowania kontrreakcji, które skierowały Chiny w stronę bardziej represyjnego społeczeństwa. Nie jest winą jednostek zaangażowanych w te masowe ruchy, że do tego doszło, ale wynika to z samej natury autokracji. W dyktaturze jednostkom brakuje sprawczości, ale masowy ruch zapewnia im nagły przypływ indywidualnej władzy sprawczej bez norm celowego i odpowiedzialnego jej stosowania. To nagłe przejście od minimalnego do maksymalnego poziomu władzy sprawczej wiąże się z dużym ryzykiem. Trzeba przyznać, że Stany Zjednoczone mają bardzo niewielki wpływ na dynamikę takich procesów, powinny jednak powstrzymać się od niezamierzonego udzielania moralnego wsparcia dla nieprzemyślanego i lekkomyślnego wykorzystywania takiej władzy.Kompromis jest cnotą demokracji i warunkiem koniecznym dla jej poprawnego funkcjonowania. Gdy niektórzy republikanie wzywali do pozbawienia członkostwa w komisji swoich kolegów, którzy głosowali za ustawą infrastrukturalną Bidena, ich skrajny ekstremizm był szeroko krytykowany w mediach. Jednak niektórzy chińscy „bojownicy o wolność” zachowują się tak, jak ci bezkompromisowi republikanie. W 1989 roku demonstrującym studentom udało się doprowadzić do bezprecedensowych, bezpośrednich rozmów z przywódcami KPCh, ale zamiast przystać na dalsze rozmowy i czerpać korzyści z legitymizacji, którą one zapewniały, zażądali ustępstw, na które rząd w żaden sposób nie mógł się zgodzić. Ich radykalizm spowodował upadek Zhao Ziyanga, grzebiąc marzenia o wejściu Chin na ścieżkę stopniowych reform. Podobna sytuacja miała miejsce 30 lat później w Hongkongu. W 2019 roku demonstranci w Hongkongu nie zaakceptowali ustępstw hongkońskiego rządu. Zradykalizowani demonstranci podpalili budynki użyteczności publicznej i splądrowali kampusy uniwersyteckie. Przez wiele dni blokowali ulice i transport publiczny, zakłócając codzienne życie mieszkańców Hongkongu.Jedną z oznak niezdyscyplinowania władzy sprawczej jest odmowa budowania sojuszy ponad podziałami. Protestujący w Hongkongu brutalnie zaatakowali niewinnych przechodniów pochodzących z Chin, błędnie utożsamiając zwykłych Chińczyków z chińskim reżimem. Byli swoimi najgorszymi wrogami i zwrócili przeciwko sobie chińską opinię publiczną, która początkowo była im przychylna. Tymczasem zachodnie rządy i organizacje praw człowieka zasadniczo milczały na temat brutalnej taktyki protestujących, co Chińczycy zinterpretowali jako milczącą aprobatę.

KPCh mistrzowsko wykorzystuje takie kontrowersyjne sytuacje. Działania protestujących w Hongkongu dostarczyły dowodu na propagowaną przez KPCh ideę, że demokracja rodzi chaos. Autorytarny reżim wykorzystał protesty jako pretekst do stłumienia cennych resztek wolności pozostałych na chińskim terytorium. Nikt z czystym sumieniem nie może twierdzić, że w dzisiejszym Hongkongu panuje większa wolność i demokracja niż przed 2019 rokiem.

Fragment pochodzi z książki „Zmierzch Wschodu. Jak Chiny stały się potęgą i czy grozi im upadek” autorstwa Huanga Yashenga, wyd. Prześwity 2024, Warszawa.

źródło:onet.pl

Napisano w Uncategorized