„Jak ćpają nasze dzieci?”. Tak młodzież ukrywa to przed światem

Wycieńczony, brudny, słaniający się na nogach narkoman, który daje sobie w żyłę na melinach, to już w Polsce pieśń przeszłości. Dziś niestety ludzie potrafią brać tyle samo, ale w zupełnie innych okolicznościach: na imprezie, w otoczeniu równie naćpanych znajomych lub we własnym, wygodnym łóżku: dwie, trzy tabletki na wyciszenie i lepszy sen.Ten sam scenariusz realizują nasze dzieci. Niektóre będą miały pecha i niewinne z początku eksperymenty skończą się uzależnieniem lub trwałymi uszkodzeniami układu nerwowego.

O tym, jak zmieniła się narkotykowa rzeczywistość w Polsce i co – jako rodzice i opiekunowie – możemy zrobić, rozmawiamy z dr Marią Banaszak, certyfikowaną specjalistką psychoterapii uzależnień w Ośrodku Leczenia, Terapii i Rehabilitacji Uzależnień MONAR w Głoskowie oraz dziennikarką Agatą Jankowską – autorkami książki „Hajland. Jak ćpają nasze dzieci”.Katarzyna Pawlicka, WP Kobieta: „Pół szkoły to ćpa, dosłownie sypie się z plecaków i z kieszeni uczniów. Dziwi mnie, że nauczyciele tego nie widzą. A może udają, że nie widzą, bo nie mają pomysłu, jak reagować? Są oburzeni dopiero, gdy stanie się coś poważnego” – mówi jedna z bohaterek waszej książki, a ja myślę w tym momencie, że coś przegapiliśmy… Obraz narkomana w naszej głowie w ogóle nie koresponduje z rzeczywistością.

Maria Banaszak, terapeutka: Kiedyś między osobami uzależnionymi a tzw. normalnym społeczeństwem był bardzo gruby mur, a krok na drugą stronę wiązał się z ogromną stygmatyzacją. Dziś ta linia jest niemal niewidoczna, bardzo płynna. Nie wiadomo do końca, w którym momencie się ją przekracza.Agata Jankowska, dziennikarka: Po pierwszym wywiadzie z Marią na temat tego, jak rozmawiać z dziećmi o narkotykach, zbierałam szczękę z podłogi. Wydawało mi się, że nie jestem jeszcze taka stara i dobrze pamiętam swoje imprezowe lata, z racji wykonywanego zawodu trzymam rękę na pulsie i w tematach społecznych staram się być na bieżąco. Tymczasem okazało się, że mimo tego mam nikłe pojęcie o tym, co i jak ćpa dzisiejsza młodzież. Chociażby jeśli chodzi o leki – nam rodzice dawali aspirynę, dzisiaj dzieciaki znają nazwy i działanie wszystkich leków i regularnie się nimi odurzają. Nie mówiąc już o dopalaczach. Wiedziałaś, że są też takie w formie różowego pena, który wygląda jak inhalator na astmę?

Skąd!Maria Banaszak: W takiej formie można kupić np. syntetyczne formy opioidów, czyli mówiąc w uproszczeniu: silniejsze odpowiedniki heroiny. Nasza wiedza na temat współczesnych narkotyków jest znikoma. Jeżeli temat w ogóle zostaje podjęty, to zazwyczaj w formie bardzo ciężkiej – z którą trudno przecież się identyfikować – nieobiektywnej albo sensacyjnej. Nic dziwnego, że rodzice nie nadążają za tymi zmianami – lista substancji zażywanych przez młodzież cały czas się poszerza. Gdy pytam moich pacjentów, co brali, w pewnym momencie przyznają, że sami do końca nie wiedzą – zażywali to, co przyniósł diler lub to, co pojawiło się na imprezie.

Jeżeli skład narkotyku czy leku nie jest znany, nie wiadomo, jak pomóc takiej osobie, gdy np. zemdleje czy dostanie drgawek.

Maria Banaszak: To oczywiście niesie za sobą duże niebezpieczeństwo zatrucia oraz licznych skutków ubocznych, ze śmiercią włącznie. Jednak najbardziej niebezpieczne jest to, co niepozorne. Większość aktualnie popularnych substancji nie powoduje, że od razu wypadamy z życia. Narkomania do lat 90. wyglądała tak, że albo się funkcjonowało w świecie, albo brało na melinach lub ewentualnie w wąskim artystyczno-kontestującym środowisku. Dzisiaj uzależnienie miewa postać eleganckiego blisterka na nocnym stoliku, z którym nie trzeba się kryć. Tym samym trudniej zauważyć, że coś się dzieje.Przypomina mi się przykład chłopców, którzy codziennie zacierali oczy piaskiem i cebulą, przekonując w szkole, że mają problemy ze spojówkami. W ten sposób, gdy byli po narkotykach, nikt nie zwracał uwagi na ich zaczerwienione oczy.

Agata Jankowska: Tak, to bohaterzy jednego z krótkich reportaży, które znalazły się w książce. Napisałam je po rozmowach z pacjentami Marii z Monaru w Głoskowie. Ci młodzi ludzie prześcigają się, kto dłużej robił starych w bambuko. Jeden opowiadał, jak udawał alergię w środku zimy, żeby wytłumaczyć przekrwione spojówki i ropne wypryski na twarzy, a inny posadził krzaki marihuany u matki w szklarni i wciskał kit, że to hiszpańska odmiana pomidorów.Maria Banaszak: Pojawiają się głosy „moja mama zorientowała się dopiero, jak trafiłam do szpitala”, „moja po pierwszej próbie samobójczej”, „a moja do dzisiaj właściwie się nie zorientowała”. Przy czym to samo obserwujemy w przypadku współuzależnienia w związkach. Mamy tutaj do czynienia z dwoma zjawiskami: manipulacją i wyparciem. Dzieci czy partner/partnerka doskonale znają nasze słabe strony, a co za tym idzie, wiedzą, jak nas podejść. U drugiej strony działają z kolei mechanizmy psychologiczne, za sprawą których nie dopuszcza do siebie niewygodnych informacji stojących w konflikcie z wyobrażeniami. Rodzi to konflikt wewnętrzny, dysonans poznawczy. Rodzić myśli: „no każdy inny, ale nie moje dziecko, dla którego przecież tyle zrobiłem, tyle poświęciłem, tak je kocham”.

Zgodnie przyznajecie, że w polskich szkołach nie ma klasy, w której ktoś nie bierze, a jak przychodzi co do czego, dyrektorzy nabierają wody w usta. Jak dzieciaki pozyskują towar? Gdy ja chodziłam do liceum, na narkotyki było stać tylko nielicznych.Agata Jankowska: W książce wspominamy utwór Maty „Patoligencja” i poruszenie, które wywołał. Byłam nawet na imprezce młodzieżowej, która trochę przypominała imprezki, jakie pamiętam, a trochę jednak nie. Bo nas w liceum nie było stać na alkohole z najwyższej półki, ani na kokainę. Kolejna zmiana, jaką sobie uświadomiłam, to łatwość i dostępność dowolnych narkotyków.Maria uświadomiła mi, że kiedyś przede wszystkim trzeba było wiedzieć, jak zdobyć narkotyki, na pewno nie był to towar łatwo dostępny. Jeśli już ktoś chciał coś kupić, musiał znać dilera, albo kogoś, kto go zna. Potem umówić się w ustronnym miejscu i gotówkę wymienić na strunową torebeczkę. Całe akcja była mniej lub bardziej ryzykowna. Dzisiaj wystarczy wpisać w internecie hasło „marihuana Ursynów” czy „mefedron Żoliborz” i wyskakują numery telefonów do dostawców! Dziś dealer to nie szemrany typek na rowerze, ale kurier znanej firmy lub taksówkarz.

Narkotyki można zamówić też do paczkomatu i odebrać jak książkę czy nowe buty. Jedna z pacjentek Marii, również bohaterka reportażu z książki, 18-latka uzależniona od mefedronu, sama sprzedawała narkotyki za pośrednictwem aplikacji Telegram. To samo medium, które służy np. pomocy Ukraińcom, organizacji zbiórek żywności, służy też zamawianiu narkotyków. A więc, żeby kupić dragi, młodzież niewiele ryzykuje, więc nie czuje strachu. Nie ma poczucia, że przekracza granicę półświatka.Wiemy już, że zmieniła się forma narkotyków. Co biorą najczęściej współczesne dzieciaki?

Maria Banaszak: Niezmiennie od połowy lat 90. najczęściej palą marihuanę. Na drugim miejscu są stymulanty: często amfetamina, a właściwie jej syntetyczne odpowiedniki – dużo szybciej i mocniej działające, a co za tym idzie bardziej niebezpieczne, bo silnie neurotoksyczne. Oczywiście dopalacze kupowane za kilka złotych w kolorowych opakowaniach, np. z motywem superbohaterów, udające niemalże cukierki, a będące potężnymi truciznami. A także leki: na receptę oraz – popularne szczególnie wśród dzieci – te dostępne bez recepty, a zawierające pochodne substancji psychoaktywnych lub same substancje psychoaktywne, jak np. pseudoefedryna czy kodeina.Gdy opisujecie w książce pracę tzw. mrówek, mam wrażenie, jakbym słuchała o kryzysie opioidowym w Stanach i tamtejszych realiach. Tymczasem rajdy po aptekach to także już polska norma.

Maria Banaszak: Mrówki to dzieciaki chodzące od apteki do apteki i skupujące leki bez recepty, które mają w składzie określone składniki, a następnie wytwarzające z nich na własny użytek różne mieszkanki narkotykopodobne. Są one niestety bardzo toksyczne – można błyskawicznie narobić sobie krzywdy: nie zdążyć się uzależnić, a już mieć problemy natury psychiatrycznej, neurologicznej, popalony centralny układ nerwowy, a co za tym idzie kłopoty z poruszaniem się, mówieniem… Obecnej sytuacji w Polsce nie można jednak porównywać z kryzysem opiatowym w Stanach Zjednoczonych.Osobny rozdział poświęcacie dziewczynom i kobietom. W ich przypadku zmiana, która dokonała się w ostatnich latach, jest jeszcze większa.

Agata Jankowska: Jak zauważa Maria, jedyna grupa, w której cały czas odnotowuje się przyrost, jeśli chodzi o narkomanię, to właśnie nastolatki płci żeńskiej. Jestem daleka, żeby wypowiadać frazesy w stylu „ach, ta dzisiejsza młodzież…”, ale jeśli obserwuje się, że fajne, mądre, młode dziewczyny z tak zwanych dobrych domów ćpają leki, bo czują ogromną presję, wywołaną m.in. ciągłym porównywaniem się do innych choćby w mediach społecznościowych, to myślę, że jednak coś gdzieś poszło bardzo mocno nie tak. One wprawdzie nie będą stać w ciemnej bramie i wstrzykiwać w żyłę metamfetaminę, więc rodzicom i nauczycielom wydaje się, że są grzeczne i bezpieczne. Nikt nie zauważa, że zażywają garści tabletek, które właściwie wyglądają jak suplementy diety i wizualnie niczym się od nich nie różnią. Kolejne zdziwienie to młode dziewczyny, które dilują. Wydaje mi się, że kiedyś kobiety nie handlowały dragami.Maria Banaszak: Dziewczyny zawsze brały, ale wcześniej niemalże nigdy nie handlowały i przede wszystkim nie mówiły o tym głośno. Nowe zjawisko to również nastolatki obnoszące się w mediach społecznościowych z jointami. Dorosłe kobiety mają natomiast większą niż mężczyźni potrzebę zachowywania pozorów – zarówno przed światem, jak i przed samymi sobą. Dlatego też mniej z nich się leczy, zwłaszcza w placówkach stacjonarnych. Jeśli już podejmują leczenie, to częściej w formie ambulatoryjnej, dochodzeniowo, żeby jednocześnie nie wypadać z innych ról i cały czas udawać, że wszystko jest w porządku.

Zażywać, żeby szybko schudnąć lub lepiej posprzątać mieszkanie?! Nie mieści mi się to w głowie. A przecież o takich przypadkach też piszecie.

Agata Jankowska: Jedna z dziewczyn, z którymi rozmawiałam w ośrodku, naprawdę bardzo szczupła, żeby nie powiedzieć wychudzona i wyniszczona przez nałóg, odmówiła jedzenia pszennego chleba i w ogóle glutenu. Oczywiście nie była chora na celiakię, ale po prostu nie chciała przytyć. Nawet w ośrodku, gdzie głównym celem jest uwolnić się od uzależnienia, skupiała się nie na zdrowiu, ale na wyglądzie. To pokazuje, jak silnie na naszą, kobiecą samoocenę oddziałuje społeczna i wewnętrzna presja.Maria Banaszak: Mężczyznom z narkotykami zazwyczaj kojarzą się imprezy, seks czy szybka jazda samochodem. Dla kobiet substancje psychoaktywne często są sposobem na utrzymanie szczupłej sylwetki, ale też sprzątanie.

Panie niejednokrotnie biorą stymulanty w celu szybszego i skuteczniejszego wykonywania obowiązków domowych. I oczywiście by sprawnie łączyć wiele ról: świetnej pracownicy, matki, żony, kochanki, przyjaciółki, joginki itd. Zdarza się, że podobną rolę pełni również alkohol ponieważ na krótką metę pozornie usuwa zmęczenie. Nie ma tygodnia, żebym nie słyszała, że mimo potężnych strat – bo uzależnienie na pewnym etapie zawsze przynosi straty – że lęk przed przytyciem czy zwolnieniem tempa bierze górę. „Chciałabym być trzeźwa, ale jednocześnie szczupła i mieć nadal niekończącą się energię” – mówią kobiety. Wiele dzieciaków trafia do poradni czy na psychoterapię, gdy jest już naprawdę źle. Faktycznie tak trudno rozpoznać, że z dzieckiem dzieje się coś niepokojącego? Że może brać?

Agata Jankowska: Niestety nie mamy odpowiedniego zaplecza, narzędzi, wiedzy i chyba chęci, żeby zobaczyć i rozwiązać problem. Jedna z pacjentek Marii opowiadała, że na imprezie w liceum wzięła z kolegami i koleżankami mefedron. Stracili przytomność, przyjechały karetki i trafili na oddziały psychiatryczne. Co zrobił dyrektor, gdy sprawa wyszła na jaw? Wyrzucił wszystkich ze szkoły – temat został zamieciony pod dywan, problemu nie ma, a prywatna szkoła nadal stoi wysoko w rankingach. To pokazuje, że w Polsce nie ma miejsca na merytoryczną dyskusję, rzetelną edukację, nie mówiąc już o planie działania – także, a może przede wszystkim – dorosłych: rodziców, opiekunów. Policjanta czy terapeutę szkoła wzywa na pogadankę z dziećmi, dopiero jak pół klasy coś ćpa, a drugie pół czymś handluje. To trochę za późno, czyż nie?Maria Banaszak: Nikt nie identyfikuje się z naćpanym kokainą mężczyzną rozjeżdżającym dziewczynkę na pasach i uciekającym z miejsca wypadku, albo osobą, która przyjęła taką ilość dopalaczy, że biega w amoku po ulicy i piana cieknie jej z ust. A niemal wyłącznie takie przypadki przedstawia się w mediach.

Co zatem możemy zrobić? Jak działać?

Maria Banaszak: Rozmawiajmy z dziećmi. I pamiętajmy, że rozmowa nie polega tylko na mówieniu, ale też słuchaniu. I jeśli chcemy, żeby dzieci mówiły nam prawdę, to budujmy atmosferę otwartości i nieoceniającej komunikacji od najmłodszych lat, a nie dopiero, gdy pojawia się problem. Młodzi często odwracają się, idą w swoją stronę, bo „starzy i tak nie kumają”. Czasem warto wycofać się, choć odrobinę ze swoimi sądami, spróbować dostrzec punkt widzenia drugiej strony.

Jeśli uda nam się zbudować opartą na zaufaniu, bliską relację, będziemy mieć też wpływ na to, jak nasze dziecko żyje i co robi. Na tym polega w dużej mierze cud działania społeczności terapeutycznej: po pewnym czasie ludzie, którzy kradli, kłamali, ćpali, robili naprawdę brzydkie rzeczy, zaczynają normalnie rozmawiać, zmieniają spojrzenie na siebie i na rzeczywistość dlatego, że nie traktujemy ich jak „złodziei i narkomanów”, ale zwracamy godność i sprawczość. Agata Jankowska: Mam dwóch synów: sześciolatka i dziewięciolatka i – zgodnie z zaleceniami Marii – rozmawiamy ze starszym o narkotykach, zwłaszcza że temat w domu się pojawił w kontekście książki. Gdy zadał mi pytanie, czym jest kokaina, o której usłyszał w jakiejś piosence, przyznaję, że trochę nas zmroziło, ale po prostu na nie odpowiedzieliśmy. Czy byłabym gotowa na taką rozmowę, gdybym akurat nie zgłębiała tego tematu? Nie sadzę.

Dzieci są doskonałymi obserwatorami i tylko nam się wydaje, że z pewnymi rzeczami po prostu nie będą miały styczności. To dokładnie tak, jak z seksem – jeśli nie dowie się prawdy od nas, wiedzy dostarczą starsi kumple albo pornoski w internecie. Dlatego jako rodzice staramy się nie tworzyć tematów tabu, ale jako dziennikarka i obywatelka wymagam od państwa, systemu i szkół szerokiego dostępu do informacji. A tymczasem debata społeczna na temat narkomanii niemalże nie istnieje.Maria Banaszak: Dzieci oglądają filmy, przemierzają internet… To nie jest oczywiście tak, że teraz mamy siadać z dzieckiem i na siłę uświadamiać mu, czym są narkotyki. Chodzi o to, żeby od początku tworzyć taką atmosferę, by nie bało się przyjść do nas nawet z najtrudniejszym pytaniem. Żyjemy w czasach, w których nie trzeba szukać narkotyków – wystarczy przyjść do szkoły i one już tam będą.

Dlatego tak ważne, by ten temat został w domu omówiony. Aby zdjąć z niego otoczkę tajemnicy i niedomówień. Bo wiadomo, że tematy tabu budzą największe zainteresowanie. Ale to nie znaczy, że mamy oswajać, czy wręcz pochwalać branie substancji psychoaktywnych. Coraz powszechniejsze wśród tzw. wyluzowanych i nowoczesnych rodziców jest normalizowanie marihuany czy innych halucynogenów, dawanie swoją postawą przyzwolenia na używanie. W każdym komunikacie od rodzica czy nauczyciela musi jednak pojawić się mocne stanowisko, że jesteśmy przeciwko narkotykom. Jasne granice są konieczne i dają dzieciom punkt odniesienia i poczucie bezpieczeństwa. Zwłaszcza w tak niepewnym i zrelatywizowanym świecie.

źródło: wp.pl

Napisano w Aktualności